Obudził mnie dzwonek do drzwi. Leniwie sturlałam się z łóżka, wyszłam na bosaka z pokoju.Przelotnie spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, wskazywał kilka minut po trzynastej.Przekręciłam klucz i otwarłam drzwi, w progu stał Luka z kawą z Starbucksa i telefonem w dłoni.
-Dzwoniłem dwadzieścia razy - powiedział przez zaciśnięte zęby - Ani razu nie odebrałaś! - wszedł do środka, zamykając nogą drzwi.
-Jak widzisz spałam. - rzuciłam mu idąc do pokoju - Jest dopiero trzynasta - wskazałam na zegarek - U rodziców mieliśmy być.. - zakryłam usta dłonią - Godzinę temu! Luka! - krzyknęłam zła.
-No co? - spojrzał na mnie, podając mi kawę
-To w połowie Twoja wina! - wskoczyłam na łóżka, szukając telefonu - Gdybyście wyszli wcześniej! ugh! - znalazłam zgubę, odblokowałam i na raz ukazało się 24 połączenia nieodebrane i 3 wiadomości od rodziców! Wyskoczyłam szybko z łóżka, zabrałam tylko ręcznik i wpadłam do łazienki.Szybko wzięłam prysznic, owinąwszy się nim stanęłam przed lustrem susząc mokre włosy. Splotłam je w dość niedbały koczek i pomalowałam się delikatnie. Założyłam na siebie czarne leginsy,jeansową koszulę, -Przysięgam,że Cię kiedyś zabiję. - warknęłam szukając białych tenisówek.Znalazłam je dopiero przy drzwiach, założyłam je szybko. - Zbieraj tłuste cztery litery i wskakuj do auta. - powiedziałam wypychając go z mieszkania. W biegu zeszliśmy ze schodów. Piętnaście minut później parkowaliśmy na podjeździe rodziców. Weszłam do środka, gdzie było nadzwyczajnie cicho.Jakby nie było nikogo w domu. Przeszłam kawałek zostawiając na szafce klucze.Usłyszałam tuczące się szkło oraz potok przekleństw dochodzących z kuchni. Otwarłam drzwi i zobaczyłam klęczącą mamę nad rozbitym talerzem .
-Daj spokój mamo, ja to pozbieram - przycupnęłam zbierając odłamki szkła
-Mieliście być godzinę temu - powiedziała podając mi zmiatek
-Ho sento*, mama - usłyszałam Lukę - Zaspaliśmy.
-Ugh! Nigdy nie dorośniecie! - oburzyła się krojąc ciasto,które przed momentem wyjęłam z piekarnika.
-Mama - Luka podszedł do niej i objął ją w pasie. - Nie wiem jak to powiedzieć, ale jest mi przykro za to ,że zaspaliśmy na Twój obiad. Wiem, że słowa nie ukoją cierpienia i bólu, jakiego Ci przyswoiliśmy,nie wstawiając się na obiad...
-Luka, daj spokój - odgoniła Go łokciem, ten jednak nie dał za wygraną i ponownie się do niej przytulił.
-Ale mamciu musisz Nas zrozumieć - ciągnął dalej - Jesteśny jeszcze dziećmi..
-Dużymi - dodała lekko unosząc kąciki ust do góry
-Masz racje,dużymi dziećmi. A jak to dzieci w naszym wieku.Lubią często posiedzieć w gronie znajomych i porozmawiać - wzdychnął
-Mam nadzieję,że nic nie piłeś? - odwróciła się do niego z nożem w ręku. - Hmm? - uniosła brwi do góry
-Nie!Mamo! - krzyknął przerażony - Chcesz mnie zabić? Swojego jedynego syna? Potomka jedynego w swoim rodzaju Rafaela Alcanatara? Wstyd! - oburzył się, ale widząc minę mamy. Wyjął z jej dłoni nóż i przytulił do siebie.
-Syna Cristiana Tello - poprawiła Go, spojrzałam na Lukę, zmarszczył brwi.
-Syna Tello, jedynego prawnego Katalończyka w tej całej popapranej rodzince. - zaśmiał się, przyciągając i tym razem mnie. - Przepraszam, wczoraj zasiedzieliśmy się z Oli i tak jakoś wyszło!
-Wybaczam, ale żeby mi to było ostatni raz. - pocałowaliśmy ją w policzki - Zrozumiano?
-Tak jest! - zasalutowaliśmy oboje idąc za mamą na taras.
Siedziałam na drewnianym krzesełku patrząc na Lukę i tatę,którzy podawali sobie piłkę.Mama po raz kolejny tego popołudnia zaszyła się w kuchni. Otworzyłam magazyn,który leżał na stoliku i zaczęłam go czytać, gdy usłyszałam otwierającą się bramę do posiadłości rodziców. Podniosłam się i zabrałam pusty dzbanek do kuchni.Zdążyłam tylko przekroczyć próg szklanych drzwi i usłyszałam pisk mamy oraz głośny śmiech wujka Thiago. Zrozumiałam,że musiał wystraszyć mamę z czego miał niezły ubaw. Weszłam tam i oparłam się o ścianę.Thiago stał podparty o blat kuchenki z swoją czteroletnią Sofii.
-Co w Monachium Ci się już znudziło? - spytałam żartobliwie poruszając brwiami.
-A co myślałaś,że nie wrócę? W życiu! - postawił młodą na ziemi - Barcelona to mój dom, tutaj się wychowałem. I chcę wychować tu dzieci. - dodał.
-Bruno i jego szkoła to co? - zapytała mama
-Przeszedł testy w La Masii.
-A Julia i Sofii?
-Julia powinna dużo odpoczywać, a w Monachium i w jej zakichałej pracy spokoju by jej nie dali, a Sofii gdy tylko usłyszała że przeprowadzamy się do Barcelony zaczęła wariować bo będzie mieć dziadka obok siebie. - uśmiechnął się - Krótko mówią, wracam na stare śmieci.
-Thiago, nawet nie macie pojęcia jak się cieszymy - powiedziała mama ledwo powstrzymując łzy
-Alcantara w Barcelonie! To ci heca! - fuknęłam wesoło nalewając soku do kubeczka dla Sofii.Poczułam jak ktoś łapie mnie w biodrach i unosi ku górze.
-A co myślałaś,że nie wrócę smarkulo? - spytał patrząc na moją roześmianą twarz.
-W życiu wujku. - złożyłam na jego policzku z milion drobnych pocałunków, gdy mała Sofii zaczęła wspinać się na nogi wujka. Postawił mnie i usiadł na krześle biorąc małą na kolana. Czterolatka objęła go i wtuliła malutką główę w jego tors. Odgarnął z jej czółka kosmyk spadających loków i musnął ustami jej czoło.
-Bruno nie ma? - sapnęła mama
-Jest, rozmawia z Julią.
-Co nabroił?
-Sęk w tym,że nic ciociu - wszedł do środka - Mała reprymenda za pyskówki.
-Może tak, dzień dobry - sapnęła Julia stojąc w drzwiach. Miała na sobie zwiewną niebieską sukienkę,która idealnie upinała jej zaokrąglony brzuszek. - Ile razy mam Ci mówić,gdziekolwiek wchodzisz mów dzień dobry Bruno!
-Julia? Ty jesteś w ciąży? - pisnęła Ann podchodząc do niej, pokiwała głową uśmiechając się do wujka - Thiago! Ty gnido! Byłeś tutaj miesiąc temu i nic nam nie powiedziałeś? Wstydź się!
-Chcieliśmy razem Wam powiedzieć. - zmarszczył nos - ale nie wyszło, przez Ciebie - pokazała jej język
-Który miesiąc? - spytałam
-Koniec szóstego
-Rafa, chodź tutaj! - wydarła się mama przez okno - Ale rusz się!
-Będę mieć brata - zaśmiał się Bruno -Hilario
-Żadnego Hilaria! -Thiago odwrócił się w Jego stronę - To będzie mały Kiko!
-Nie - odezwała się Sofii - Marcelito, prawda mamusiu? - mała spojrzała na Julię
-Tak, Marcelito.
-Co tu się dzieje? - tato wpadł do kuchni, a zaraz za nim Luka trzymający butelkę z wodą.Mama uśmiechnęła się szeroko pokazując palcem brzuszek cioci - Thiago! - wrzasnął - Stary gamoniu! Ojcem zostaniesz! - oboje wpadli w swoje objęcia, gratulując sobie.
Zbliżał się wieczór, rodzice wraz z
wujostwem siedzieli w salonie wspominając stare czasy, gdy nagle
tato wpadł na pomysł zaproszenia przyjaciół na wieczorne
spotkanie. Czym prędzej rozdzwaniali po nich i ochoczo czekali na
ich przybycie. W czwórkę poszli do kuchni w celu przygotowania
przekąsek. Siedziałam na ogromnej pufie grając w typowego
piłkarskiego chińczyka z Bruno i Luką. Trzymałam roześmianą
Sofii na kolanach, gdy drzwi do domu się otwarły i stanął w nich
stary Bartra z żoną.
-Alcantarowie! - wrzasnął – Bartra
wraz z swą ukochaną małżonką przybył – dodał.
-Nie trudno się domyślić –
powiedział tato wychodząc z miską z kuchni – Jako jedyny
wchodzisz do mojego domu, jak do siebie. - odłożył ją na stół –
Witaj Dori – musnął ustami jej policzek
-Rafa, jesteśmy przyjaciółmi od 20
lat, nie masz się co czepiać. - objął go ramieniem – Gdzie
Thiago? Muszę mu pogratulować. - rozejrzał się dookoła
-W kuchni.
Pomógł zdjąć płaszcz żonie i jak
najszybciej znalazł się w kuchni. Oboje najpierw przywitali się z
Julią gratulując jej kolejnej ciąży, a później z mamą. W końcu
i podszedł do wujka,który siedział pochylony nad cebulą. Usiadł
obok niego, opierając głowę na dłoniach, spojrzał na
załzawionego wujka.
-Stary – poklepał go po plecach –
No po patrz, kolejne dziecko w drodze a Ty kroisz cebulę? - wyrwał
mu z dłoni nóż – W kuchni powinna siedzieć baba,nie my!
-Thiago bynajmniej potrafi pokroić cebulę, a nie to co Ty – odezwała
się Dori
-Już nie przesadzaj kochanie -machnął ręką
wstając – Rusz się i do salonu, przyniosłem piwko napijemy się.
-Mówisz o tym, jak wpadliście do Monachium na chrzest Bruna? - zaśmiała się Julia - Miałeś zszyte trzy palce.
-Kroiłem cebulę, o tak jak teraz Thiago! - spojrzał na nie - Wspaniale mi szło, gdyby nie David i jego cholerna piłka.
-Już nie zwalaj winy na Davida - roześmiał się tato - Po kimś musiał się dać.
-Na pewno nie po mnie.
-Masz racje, nie po Tobie - podeszła do niego Dori, zarzucając ręce na szyję - lecz talent ma po Tobie.
-W końcu to mój syn musi kopać piłkę, to samo będzie z Santim i Nitą. - wypiął dumnie pierś
-Bartra! Mówiłam Ci już coś na ten temat! - szturchnęła go - Nie będziesz zmuszał dzieci do tego czego Ty chcesz! Wystarczy,że mam w domu Ciebie i Davida. Oboje macie bzika na punkcie piłki!
-Dori, no - westchnął zakładając za ucha kosmyk jej włosów - Nita już wybrała, Santiemu wybaczyłem. Lekarz w naszej rodzinie jest potrzebny.- uśmiechnął się - Będzie leczył kontuzje młodej.
-Chyba Ciebie, ale na głowę -odepchnęła go od siebie.
W niecałą godzinę w domu zjawili się emerytowani zawodnicy. Zajęli cały salon do którego musiałam z Luką donieść parę puf. Sergi od razu dobrał się do wódki i rozlał każdemu do kieliszków wznosząc toast za kolejne ojcostwo wujka. Siedzieli skromną dziesiątką w salonie, gdy stary Bartra zaczął opowiadać jak dobrze poimprezować z przyjaciółmi. Jak sam stwierdził wolał tłuc się kilka kilometrów przez Barcelonę specjalnie po to, aby zabalować w stary,a jakże oryginalny sposób.
-Wiecie kogo tutaj brakuje? - spytał dos Santos patrząc na wszystkich - Cristiana, nie wiem jak wy, ale ja stęskniłem się za nim. - I rzeczywiście w ich gronie brakowało jedynie samego Cristiana z żoną.
-Dzwoniłem do niego - odezwał się tato spoglądając w stronę Luki
-I? - Bartra chwycił butelkę i w mig rozlał następną kolejkę po kieliszkach -Przyjedzie czy nie? Bo nie wiem czy zostawić mu trochę czy nie!
-Powiedział tylko,że nie należy do rodziny, a tym bardziej nie chce psuć imprezy swojemu synkowi - mruknął zrezygnowany łapiąc mamę za dłoń i delikatnie muskając je ustami.
-Spróbuj jeszcze raz - mlasnął Jona - Może jednak zmieni zdanie
-Ja do niego zadzwonię - powiedział Luka, momentalnie wszyscy spojrzeli na niego jak na głupka - Nie patrzcie się tak! To moja wina. - powiedział cicho - Najwyższy czas porozmawiać. - spojrzał na mamę,która momentalnie spłynęła łza po policzku - Zadzwonię, tylko dajcie mi jego numer. - wyjął komórkę z kieszeni, wykręcił cyferki,które podał mu Sergi i wyszedł do ogrodu.
W niecałą godzinę w domu zjawili się emerytowani zawodnicy. Zajęli cały salon do którego musiałam z Luką donieść parę puf. Sergi od razu dobrał się do wódki i rozlał każdemu do kieliszków wznosząc toast za kolejne ojcostwo wujka. Siedzieli skromną dziesiątką w salonie, gdy stary Bartra zaczął opowiadać jak dobrze poimprezować z przyjaciółmi. Jak sam stwierdził wolał tłuc się kilka kilometrów przez Barcelonę specjalnie po to, aby zabalować w stary,a jakże oryginalny sposób.
-Wiecie kogo tutaj brakuje? - spytał dos Santos patrząc na wszystkich - Cristiana, nie wiem jak wy, ale ja stęskniłem się za nim. - I rzeczywiście w ich gronie brakowało jedynie samego Cristiana z żoną.
-Dzwoniłem do niego - odezwał się tato spoglądając w stronę Luki
-I? - Bartra chwycił butelkę i w mig rozlał następną kolejkę po kieliszkach -Przyjedzie czy nie? Bo nie wiem czy zostawić mu trochę czy nie!
-Powiedział tylko,że nie należy do rodziny, a tym bardziej nie chce psuć imprezy swojemu synkowi - mruknął zrezygnowany łapiąc mamę za dłoń i delikatnie muskając je ustami.
-Spróbuj jeszcze raz - mlasnął Jona - Może jednak zmieni zdanie
-Ja do niego zadzwonię - powiedział Luka, momentalnie wszyscy spojrzeli na niego jak na głupka - Nie patrzcie się tak! To moja wina. - powiedział cicho - Najwyższy czas porozmawiać. - spojrzał na mamę,która momentalnie spłynęła łza po policzku - Zadzwonię, tylko dajcie mi jego numer. - wyjął komórkę z kieszeni, wykręcił cyferki,które podał mu Sergi i wyszedł do ogrodu.
___________________________________
obiecałam i wstawiam rozdział z Alcantarami. Rozdział na czas,
w niedzielę gramy o kolejne zwycięstwo na Coliseum Alfonso Pérez!
Wygrana oznacza mistrzostwo. Visca el Barca!
tymczasem Marc z małym kuzynem.
PS. Wesołych Świąt!